Życie zaczyna się po 30tce

Nigdy nie czułam się lepiej w swojej skórze, jak teraz. Oczywiście, że mogłabym zrzucić jeszcze te 10 kg, mieć dłuższe i gęste włosy ,o kilka mniej bruzd na czole, ale prawdę mówiąc… nie śpieszy mi się. I nie dlatego, że metabolizm już nie ten, a włosy po trzech ciążach rok po roku dalekie są od ideału.

Pewnie jeszcze piętnaście lat temu byłoby to podstawowe kryterium przy ocenie zadowolenia z mojego życia. „Będę szczęśliwa, gdy schudnę”. „Od poniedziałku będę lepszym człowiekiem”…bla, bla, bla. SEEEERIO? Karmimy się takimi gniotami i chyba sami do końca w nie nie wierzymy. Jakby fakt, że jesteś młodsza i szczuplejsza dawał Ci od razu w pakiecie +100 do szczęścia.

Fajnie jest osiągać swoje cele, dążyć do szeroko pojętej doskonałości i podejmować wyzwania. Ale jeśli nie lubisz patrzeć na siebie w lustrze i za wszystkie niepowodzenia w swoim życiu obarczasz swoją wagę, to po prostu nie zajedziesz daleko. Niby banał i wszyscy przecież to wiemy, ale jednak cały czas się gubimy.

Jestem szczęśliwa tu i teraz. Patrzę się lustro i widzę fajną, zadbaną kobietę, która wciąż czuje się trochę jak nastolatka, a jednocześnie ma już nieco bardziej poukładane w głowie. Wciąż mam słabość do żenujących piosenek, jaram się kolorowym płaszczem z atomówkami (moje dzieci mają chyba bardziej dorosłe ubrania ode mnie), a jednocześnie nigdy w życiu nie miałam bardziej zorganizowanego i ogarniętego życia. Wiem, co jest dla mnie ważne, a czym nie warto sobie zaprzątać głowy. Nie tracę czasu na udowadnianie innym o słuszności moich decyzji. Każdy ma swoje życie i powinien je przeżyć po swojemu. Zresztą, jest zdecydowanie za krótkie na debili, więc eliminuję ich ze swojego otoczenia błyskawicznie. Wiem w czym jestem dobra i się tego nie wstydzę. Wiem też, za co nie powinnam się zabierać i nie mam z tego powodu kompleksów. Lubię siebie i swoje niedoskonałości. Nie dążę obsesyjnie do lepszego życia, bo znalazłam się w takim miejscu, gdzie jest mi zwyczajnie dobrze. Kocham, czuję się kochana, atrakcyjna i najlepsza dla swoich bliskich.

Wykorzystuję dany mi czas do maksimum. Nie wiem, na co ja traciłam czas w liceum. Na studiach, w pracy na etacie, bez dzieci, męża, zobowiązań. Znaczy w sumie wiem – na głupoty, ale pewnie bez nich nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem. Wtedy były najważniejsze na świecie. Bo moje i nie miałam lepszych. I chyba na tym polega życie, żeby przejść przez te wszystkie etapy i z każdego momentu w życiu wyciągnąć coś da siebie. A potem rosnąć w wiedzę i umiejętności.

To trochę jak z porodem. Niby dramat i dwa kilo mułu, ale jednak bez niego nie miałabyś tego, co teraz najcenniejsze. .

Dziś jestem w stanie pracować zdalnie, być mamą w domu na cały etat, gotować jesienne zupy, dbać zarówno o ciepło domowego ogniska, jak i o siebie, kolorować Buzz’a Astrala, podróżować, wyjść na randkę, żyć i kochać.

I być szczęśliwa.