Coraz bliżej Święta

Są na tym świecie rzeczy niezmienne. Twarz Maryli Rodowicz, koty moich dziadków srające na podłogę  i to, że tuż po 1. listopada zaczynają rozwieszać w sklepach świąteczne ozdoby. Oczywiście wszyscy na to narzekają, ale przyznajcie się – ilu z Was zdążyło już zatęsknić za tym bożonarodzeniowym szałem, łosiem dyndającym dzwoneczkiem i pedalskim Mikołajem? Tak czy inaczej jedno jest pewne. Maszyna ruszyła.

Rok temu o tej porze byłam grubsza o jakieś 8 kg. Nosiłam w sobie małego człowieka, który aktualnie jest już prawie 8-kilogramowym klockiem i zaczyna się ze mną bezczelnie kłócić. Zdawałam sobie wtedy sprawę z tego, że wyjście do kina w najbliższym czasie nie będzie już tak łatwe, więc lataliśmy z mężem do Multikina jak głupi. 2, 3 razy w tygodniu…filmom i nachosom nie było końca. Bywały momenty, że stawaliśmy pod kasami patrząc na repertuar i nagle okazywało się, że widzieliśmy już wszystko. Nie, nie żałuję ani jednego seansu, nawet najgorszego DRAMATU na świecie w postaci Makbeta.  Życie z małym klockiem jest cudowne, jednak w tym roku ani razu nie udało nam się jeszcze wyskoczyć spontaniczne do kina. Niespontanicznie również. I tak, wiem, że ten rok już się kończy.

A później nadszedł grudzień i jak co roku wpadłam w szał kupowania prezentów (głównie przez internet, bo mój brzuchol i nieustanne parcie na pęcherz coraz bardziej dawały mi się we znaki). Kurierzy walili do mnie drzwiami i oknami, rozwieszałam radośnie świąteczne lampki nad kanapą, obmyślałam papiery do zapakowania prezentów i szykowałam się na ostatnie święta spędzone w domu we dwójkę.

A potem z dnia na dzień mnie zamknęli.

Nie, nie do pierdla. Wiem, SOOORRY, byłoby to może bardziej fascynujące, ale niestety wpakowali mnie jedynie do szpitala na patologię ciąży. Na parę dni przed świętami. Zostawiając tym samym mojego faceta ze stertą prania, z niezapakowanymi prezentami, wybrakowaną wyprawką i bez choinki. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że spędzę tam z patologią miesiąc i tym samym zostanę już do samego porodu.

Wiem, że w obliczu ludzkich tragedii i z perspektywy czasu wcale nie było mi tam tak źle, chociaż wierzcie, że tam i wtedy byłam przekonana, że robią mi największą krzywdę na świecie. Płakałam. Płakałam dużo i namiętnie. Wizja wigilii spędzonej na szpitalnym łóżku i pod ktg przyprawiała mnie o mdłości, chociaż na tym etapie ciąży już wcale ich nie miałam.Więc leżałam i chlipałam do poduszki, oglądałam Love Actually, słuchałam smutnych piosenek i spędzałam noce rodząc z innymi kobietami.

I choć wigilia wcale nie okazała się być taka zła, bo wszystko co najważniejsze miałam na wyciągnięcie ręki (męża, z którym mogłam przytulać się do woli, córkę w brzuchu, całą rodzinę na Skype i nawet własną choinkę na parapecie), to jednak o 22:00 zasypiałam już sama w pustym i cichym pokoju.

10649492_10205702927992722_1391669692509103910_n

Obiecałam sobie wtedy, że za rok sobie odbijemy i będę czerpać ten magiczny, przedświąteczny i świąteczny okres garściami i tak, jakby po nowym roku mieli mnie zesłać na roboty do Radomia. Dodatkowo, to pierwsze święta spędzone z moim dzieckiem po drugiej stronie brzucha, HELLOU, Emocje są.

Niech im będzie, biorę je w pakiecie nawet i z tym całym marketingiem i wszystkimi tandetnymi pierdołami na witrynach sklepowych.