Jak zrobić fajne wesele za 10 tysięcy zł?

Dla większości gości sezon ślubny właśnie się zakończył. Dla większości, lecz nie wszystkich, bo wiem, że istnieją amatorzy zimowego chajtania. Tak, sama do nich należę i to właśnie pewnego mroźnego, lutowego dnia odbył się nasz ślub i wesele. Jak było? Raczej niestandardowo, bez fotobudki i czekoladowej fontanny. I choć wg. oczekiwań większości populacji i ogólnie przyjętych standardów polecieliśmy po taniości, to był to dokładnie taki dzień, jaki chciałam. Najlepszy i idealny. BO NASZ.

Wynajem samochodu, sala weselna, winietki na stołach, oczepiny, pierwszy taniec, DJ, barman, a może i cyrkowiec. To chyba już standard na wszelkiego rodzaju weselach. Niezależnie od tego czy para młoda postawiła na elegancki dworek, tandetną salę weselną czy wiejski folwark – każdy schemat takiej imprezy jest dokładnie taki sam. Nie lubię, nigdy nie lubiłam i lubić nie będę, totalnie nie odnajduję się w tych klimatach, serio. Czułabym się jak ostatnia kretynka siedząc na honorowym miejscu przy stole ze świadkami i wygłaszając przemówienia. Albo gdy cała sala krzyczałaby do nas Nie pijemy wódki pocałunek był za krótki! Goooorzko- goooorzko, a my jak jełopy całowalibyśmy się na życzenie pijanych gości. DZIŻAS.

Naszym podstawowym założeniem bylo:

Płacimy sami za swój ślub i wesele, a tym samym prawo do podejmowania wszelkich decyzji mamy tylko i wyłącznie my.

Nie rozumiem zaciągania kredytów na imprezę weselną czy też brania/wymagania kasy od rodziców w pakiecie z zaproszeniem dla nigdy niewidzianej ciotki Helenki. Jesteśmy dorośli, wchodzimy razem w nowe, wspólne, dorosłe życie, a dorośli ludzie płacą za siebie. Już bardziej czaję wywalenie oszczędności życia na ten jeden, jedyny dzień. Każdy ma inne priorytety i rzeczy i rzeczy dla mnie nieistotne i żenujące, dla kogoś mogą być wielkim marzeniem z dzieciństwa. Biała suknia, słodkie, małe, słodkie druhny sypiące kwiatkami i luksusowa limuzyna, na którą nigdy nie będzie Cię stać – wizja przemiany na jeden dzień w księżniczkę może skusić niejedną laskę.

Oczywiście nie obeszło się bez prób cichociemnego podstawiania nam fajnych miejsc na wesele i wciskania nieplanowanych gości. No i druga sprawa – ślub cywilny, bo taki braliśmy. Ale jak to? Nie kościelny? Przecież tylko taki się liczy! A no nie liczy. Przynajmniej dla mnie. Niezależnie w co lub kogo wierzysz czy nie, ślubujecie SOBIE miłość i to w tym momencie jest najważniejsze. Zakłamaniem byłoby, gdybym stanęła nagle przed ołtarzem, bo wymaga tego ode mnie pół rodziny i inna opcja nie wchodzi dla nich w grę.

Zaplanowaliśmy więc wszystko w taki sposób, aby najzwyczajniej w świecie miło spędzić ten pierwszy dzień jako nowa rodzina, a przy tym wszystkim zmieścić się w jakimś sensownym budżecie. Nie wiem czy spełniliśmy oczekiwania wszystkich gości, ale my byliśmy szczerze szczęśliwi tego dnia mając siebie i wszystkich bliskich dookoła.

Prawda jest taka, że ślubu na ok. 60 osób nie organizuje się w jeden wieczór i finalnie sami nie wiedzieliśmy, ile tak naprawdę nas to kosztowało, bo wydatki rozciągały się w czasie. Jednak jakiś czas później z czystej ciekawości podliczyłam wszystkie nasze koszty związane z tym dniem. Oto co mi wyszło:

Zaproszenia ślubne – 50 zł

Zrezygnowaliśmy z typowych, imiennych papierowych zaproszeń na rzecz płyt DVD, na których nagraliśmy film, gdzie sami z tzw. łapy w parku opowiadaliśmy o wszystkich szczegółach dotyczących wydarzenia.

Koszty związane ze ślubem cywilnym – 84 zł (opłata skarbowa) oraz 150 zł (muzycy przygrywający nam muzykę z Króla Lwa w urzędzie)

Samochód – 0 zł

Subaru mojej mamy na trasie urząd – hotel – knajpa – okazał się w zupełności wystarczający. No wiem, trochę brak tej limuzyny i efektu WOW na przechodniach, ale starałam się być dzielna i nie płakać.

Wynajem całej knajpy na wyłączność do rana – 0 zł

Oczywiście za tą kwotą szedł przymus kupna i spożywania alkoholu zakupionego na miejsca. To jednak wciąż było dla nas opłacalne.

Jedzenie – 2 000 zł

W pierwotnym założeniu nie zakładaliśmy dla każdego krzesła przy stole, bo po prostu nie było na to miejsca. Zresztą nie chcieliśmy wystawnego obiadu, a po prostu zwykłe, rozgrzewające przekąski (w końcu zima) na start. Jedzenie przygotowywała właścicielka lokalu i jedyne czego żałuję, to tego, że  jednak mogliśmy wziąć wszystkiego więcej. Chociaż zapewniała nas, że przy tej ilości gości to i tak nikt tego nie wyje, a jednak. Albo po prostu mieliśmy wygłodniałych gości.

Torty – 200 zł

Tak naprawdę miało ich nie być. W kosztach jedzenia uwzględnione zostały truskawkowe muffiny, których celem było zastąpienie typowego, ślubnego tortu z dużą ilością kremu. Niestety przez przypadek zostały wystawione na stół na samym początku imprezy i co za tym idzie – zjedzone. W takich okolicznościach przyrody trzeba było udać się awaryjnie do pobliskiej cukierni i kupić dwa, dodatkowe ciasta. Na szczęście okazały się być całkiem smacznie.

Alkohol + napoje – 3 000 zł

Sami byliśmy ciekawi ile wyniesie nas końcowy rachunek, ponieważ nie wprowadziliśmy w tej kwestii żadnego limitu. Mieliśmy na wyposażeniu jedynie kilka alkoholi i stwierdziliśmy, że to absolutnie wystarczy do szczęścia. Wódka, piwo,  białe oraz czerwone wino, do tego tzw. softy i ciepłe napoje typu kawa i herbata. I chociaż nasi goście raczej nie szczędzili sobie w dawkowaniu procentów, to i tak myślałam, że wydamy więcej.

Wystrój sali – 100 zł

Tutaj nie trzeba było za bardzo kombinować, ponieważ sam klimat knajpy stylizowanej na Warszawę sprzed lat, był dla mnie po prostu fajny. Jedyną ingerencją we wnętrze było kupno i postawienie białych literek w postaci naszych inicjałów na pianinie.

Muzyka – 0 zł

Darowaliśmy sobie jakiegokolwiek grajka, który tylko by nas zagłuszał w tak małym pomieszczeniu, a na dodatek nie puszczał dokładnie tego, czego chcę. Parę dobrych miesięcy zajęło mi stworzenie mojej ulubionej playlisty teledysków pozostających w klimacie swingu, czarnych kapeluszy i rozkloszowanych sukienek. Plan był bowiem taki, że z rzutnika na dużą ścianę przez całą imprezę będą lecieć ruchome obrazy, aby oprócz muzyki można było się na coś pogapić. To po prostu fajnie wyglądało.

Fotograf – 500 zł

Na pewno Twój znajomy, ma znajomego, który posiada dobry sprzęt i umie robić równie dobre zdjęcia. Popytajcie, poszukajcie, a nuż zgodzi się za kilka stówek wpaść na Wasza imprezę. Nie zawsze trzeba wydawać miliona monet, aby mieć naprawdę fajne foty

Dodatkowe atrakcje – 85 zł (księga gości)

W końcu główną atrakcją mieliśmy być my, więc stwierdziłam że co będziemy wydziwiać. Alternatywą dla weselnego wodzireja były w naszym przypadku krótkie filmiki z układami tanecznymi puszczane z rzutnika na ścianę, co sprawdziło się w 100%. Do tego standardowy film z podziękowaniami dla rodziny oraz drugi związany z naszym związkiem. Jedyny koszt w tym punkcie poniesiony został w związku z zakupem księgi gości, która finalnie i tak okazała się bezsensu. W ramach prezentu dostaliśmy super fajny album ze zdjęciami z Polaroida, robionymi w ukryciu przed nami na weselu + życzenia od każdego.

Suknia ślubna – 980 zł

Jak się można domyśleć w tej kwestii również szukałam jakiegoś alternatywnego rozwiązania, gdyż wizja kiecki z salonu ślubnego za 3 tysiące na jeden wieczór, wydawała mi się absurdalnym pomysłem i stratą pieniędzy. Finalnie stanęło na dziewczynach z Szyjemy sukienki i po kilku przymiarkach TAKIE cudeńko zawisło u mnie w szafie.

Inne dodatki – 149 zł (fascynator BOZKA), 239 zł (buty), 150 zł (bielizna)

Garnitur + męskie dodatki – 1200 zł

Makijaż, fryzjer, paznokcie – 160 zł (fryzjer)

Prawdę mówiąc moja ciocia robi najpiękniejsze makijaże na świecie i na szczęście mogłam liczyć na jej wsparcie w tej kwestii. Paznokciami zajęła się moja mama (trzymały się skubane przez dwa tygodnie, więc w trakcie podróży poślubnej nie musiałam się nimi w ogóle przejmować), więc jedyną płatną opcją w tym punkcie okazała się fryzura. Miało być prosto, bez udziwnień i blisko hotelu, w którym się zabunkrowaliśmy tego dnia.

Hotel + śniadanie do łóżka – 350 zł (apartament) , 120 zł (śniadanie), 50 zł (taksówka do domu)

To był absolutnie strzał w dziesiątkę. Z racji tego, że zarówno urząd, jak i knajpa mieściły się w obrębie Starego Miasta w Warszawie i musieliśmy być na miejscu już wczesnym popołudniem, postanowiliśmy zafundować sobie nocleg w pobliskim hotelu Bristol. Koszt pokoju rezerwowanego z półrocznym wyprzedzeniem był całkiem miły, nie powiem. Na dodatek, gdy tylko personel dowiedział się o genezie naszego pobytu, finalnie otrzymaliśmy 2-pokojowy apartament o podwyższonym standardzie oraz butelkę dobrego wina wraz z życzeniami do pokoju. Ach, nie zapominajmy o tych romantycznych płatkach róż rozsypanych na naszym łóżku, gdy wróciliśmy nad ranem do hotelu. Niestety byliśmy tak wstawieni i zmęczeni, że jedyne na co było nas stać, to sen i zamówienie śniadania do łóżka.

OGÓLNY KOSZT – 9 567 zł

Na pewno znalazłoby się jeszcze kilka wydatków, których nie uwzględniłam w powyższym rozliczeniu, a o których nie pamiętam, jednak spokojnie możemy przyjąć, że zmieściliśmy się w 10 000 zł.

Jak widać dla chcącego nie trudnego. A tak straszyli, że pójdziemy z torbami.