Bajki Disneya, które miały wpływ na moje życie

Prawda jest taka, że nie ma już filmów animowanych jak kiedyś. Disney zrobił mi dzieciństwo, sprawił, że jestem tym, kim jestem i był, a raczej jest nieodłączną częścią mojego życia. I chociaż co jakiś czas pojawia się na ekranach kin jakaś perełka, to jest to jednak już zupełnie inna bajka. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie uchronię mojej córki przed dziwolągami typu Monster High, ale wiem też, że dopóki będę w stanie ją kneblować przed laptopem, to nie ma wyjścia. Będzie oglądać prehistoryczne filmy z matką.

Disney to klasa sama w sobie. Te filmy znają, kochają i cytują wszyscy, a piosenki na długo zapadają w pamięci. Ale dajmy spokój z innymi. Chcę Wam przedstawić 5. filmów, które w dużym stopniu wypłynęły na to, jak dzisiaj postrzegam rzeczywistość, a nawet w pewien pokrętny sposób ukształtowały mój charakter. Zaczynamy.

MAŁA SYRENKA – The best of the best. Nieliczni wiedzą, że moim marzeniem od zawsze było nazwać córkę Arielka. Niestety partnerowi nie spodobała się za bardzo wizja dziecka z rybią łuska, dlatego po dłuższych namowach odpuściłam. Poszliśmy jednak na pewien kompromis i aktualne imię jest bardzo zbliżone do mojej fantazji z dzieciństwa. Skłonność do rudego koloru na głowie chyba zresztą też odziedziczyłam po niej. W ogóle dosyć intensywnie jestem z zżyta z tą główną postacią, gdybym tylko mogła to też całe dni pływałabym po dnie oceanu, śpiewała melancholijne piosenki i czesała włosy widelcem. No i nikt jej nie rozumiał, sama przeciwko wszystkim – cała ja!

POCAHONTAS – Piosenki zdecydowanie robiły tutaj robotę. Ty masz mnie za głupią dzikuskę to był i nadal chyba zresztą jest mój absolutny hit po butelce czerwonego wina. Zwłaszcza na balkonie albo huśtawce w ogrodzie. Poza tym od czasu tego filmu już zawsze wydawało mi się,  że wierzby do mnie gadają.

HERKULES – I kolejny raz MUZYKA, MUZYKA, MUZYKA. Do tego gapowaty i nieśmiały bohater, który miał w sobie jednocześnie coś seksownego i jego koń, którego nie raz zwalił. A może to było odwrotnie? No tak, to pegaz wielokrotnie zwalił Herkulesa. W każdym razie film nauczył mnie jednego – jeśli chcesz zostać bohaterem w swoim domu, nie wolno Ci dopijać do dna. Dopijesz i staniesz się dokładnie taki sam jak wszyscy.

DUMBO – O matko, jak ja płakałam, gdy rozdzielali tego cholernego, małego słonia od matki, a ona bujała go na trąbie. W ogóle to taki smutny film. Śmierć Mufasy przy nim ssie, w końcu umarł to umarł, po co drążyć. A taki Dumbo?  Całe życie pod górkę, na dodatek z uszami wielkimi jak dwa namioty. Od tamtej pory nie śmieję się z takich ludzi. No może trochę.

BERNARD & BIANKA -Dosyć creepy bajka przy tych wszystkich pierdzących szczęściem księżniczkach. Chyba najmniej popularna z powyższego składu, a jednocześnie jedna z moich bardziej ulubionych. Dwie myszy jadą na mroczne bagna ratować dziewczynkę z domu dziecka. Sierota została porwana przez pewną Panią, która wyrywa sobie rzęsy przed pójściem spać i wyżywa emocjonalnie na mężczyznach. To była bardzo smutna, naiwna i samotna dziewczynka. Jeśli  było mi w życiu źle, to zawsze włączałam sobie scenę, gdy śpiewa piosenkę i razem z nią łudziłam się, że ktoś mnie uratuje i pokocha.

 

Takich filmów naprawdę już nie ma.