Z pamiętnika I trymestru – cd.
Wesela, wyjazdy, słońce, lato, wizja 1,5 roku wolnego od pracy biurowej i musu wstawania o ósmej rano. Generalnie moje życie od paru tygodni jest sooooo kwaking bjutiful. Poza tym takie tam, zwykłe, ludzkie przypadłości. Mdli mnie przy życiu zębów, mdli mnie pod prysznicem, mdli mnie stojąc w kolejce w sklepie, a już najbardziej, gdy mąż piecze sobie bekon w piekarniku. Jednak nie towarzyszy temu stanowi serialowe rzyganie. Oni jednak w tych wszystkich telewizyjnych tasiemcach oszukują, serio. Przynajmniej mnie, bo ja tak nie mam. A wierzcie mi, że czasem fajnie by było tak sobie rzygnąć i mieć spokój, niż bujać się z lekkimi, choć wiecznie obecnymi mdłościami.
Do tego w bonusie dochodzą takie atrakcje jak:
1. PŁACZ/LAMENT/RYKI. Ryczę, bo usłyszę smutną piosenkę, ryczę, bo wyobrażę sobie coś smutnego, ryczę w pierwszych 3 minutach Małej Syrenki, bo przecież one tak ładnie śpiewaaaaają.
2. SPANIE. Tak, dużo śnię. Jestem w stanie iść do kogoś w gości i przez przypadek urządzić sobie 2-godzinną drzemkę. Ale to nie było w sobie tak bardzo irytujące, gdyby nie SNY. W życiu moje mary senne nie były tak blisko mnie. Ich intensywność jest po prostu MEGA. Myślałam, że to tylko taka moja przypadłość, jednak okazuje się, że nie jestem w tej kwestii wyjątkowa. Kobiety w ciąży po prostu podobno mogą tak mieć.
3. SPADEK WAGI. Myślałam, że w ciąży na dzień dobry kobieta staje się wielkim hipopotamem, a tu dupa. A raczej mniejsza dupa, bo przez te moje mdłości naprawdę rzadko chce mi się jeść. A jak już człowiek czuje, że musi, to zanim znajdzie to COŚ extra, na co ma chęć – to minie kilka dobrych momentów i zdąży schudnąć.
4. NIEPOKÓJ. Boję się. O to, że moje życie po urodzeniu dziecka już nie będzie takie szalone, że dziecko sprawi, że będę chciała się pociąć, że nie będę potrafiła go pokochać, że będzie miało dwa nosy i generalnie, że nad nasz dom nadejdzie czarna chmura i będzie z niej lać 24h na dobę.
5. Czy wspominałam ostatnio, że miewam ochotę na wielkiego kebaba? Otóż już nie. Dopadł mnie ogromny mięso wstręt. BLEEEEEEH. To znaczy jeszcze jestem w stanie wmusić w siebie z przyzwoitości kawałek schabu, ale nie jest to spełnienie moich kulinarnych fantazji. Za to taki na przykład kurczak sprawia, że robię się sina i mam ochotę spieprzyć przed nim na drugi koniec miasta.
6. Zjadłabym budyń z malinami.
7. Albo raczej słodziutką chałkę z dużą ilością masła i żółtego sera.
8. Jednak zostanę przy czereśniach.
9. Bezsensu, idę spać.
Comments are closed.