Typy kretynów na drodze

Jeśli komukolwiek wydaje się, że tuż po zdaniu egzaminu na prawo jazdy staje się 100% kierowcą – jest w błędzie. Prawdziwa jazda samochodem to nieskończona ilość przejechanych kilometrów, umiejętność odnalezienia się wśród warszawskich cwaniaków na drodze i poobijany zderzak. Dobrze jest też zaliczyć niegroźną stłuczkę na drodze – nic bardziej nie uczy pokory.

Czuję jak z dnia na dzień jeżdżę coraz bardziej pewnie. Przestałam bać się wyprzedzać wielkie furgony, zmieniać pas w korku, wymuszać pierwszeństwo i całkiem ładnie parkuję już w wyznaczonych liniach.

Mimo tego, że nie wyglądam na groźnego przeciwnika. Osobiście wątpię, że taka ruda dziewczynka jak ja z cupcake’iem na swetrze wygląda złowrogo stojąc na światłach. Ba, podejrzewam nawet, że większość kierowców płci męskiej patrzy na mnie z uczuciem współczucia, gdy widzą moją bliską odległość do kierownicy. I wiecie co… NIE! Nie wynika to z tego, że trzymam ją kurczowo i boję się oddychać w czasie jazdy. Po prostu mam  KRÓTKIE NOGI i inaczej nie dosięgnęłabym moją stopą w rozmiarze 37 do pedałów. Czy mam to sobie napisać na oknie czerwoną szminką?

Ostra jazda po mieście to zresztą zupełnie inna bajka niż poruszanie się bezdrożami naszego pięknego kraju. Lubię ten miejski dreszczyk emocji, chociaż są pewne specyficzne grupy osób i rzeczy na drodze, które przyprawiają mnie o kołatanie serca. Oto one:

– Baby za kierownicą. Nie kobiety, tylko właśnie BABY, które jeżdżą jak  totalne pierdoły i są tępymi dzidami. Inaczej nie umiem ich określić. Jadą lewym pasem z prędkością 70km/h i  wydaje im się, że ścigają się w Formule 1. Ach, no i na pewno nie ustąpią innej kobiecie na drodze. A jak fajnie się denerwują, gdy to ja się zbuntuję i zajadę im z premedytacją drogę. Puci, puci, kochaniutkie, jesteście wtedy takie słodkie.

– Wielkie furgony. Zwłaszcza w okolicy mojego domu. Ich największym minusem jest to, że są wielkie, zazwyczaj białe… i są po prostu obrzydliwymi furgonami, które zasłaniają mi widok na świat. Wcale nie jest fajnie stać w korku za czymś takim, bo nie wiesz czego możesz się spodziewać na drodze i jak prezentuje się sznurek samochodów przed Tobą.

– Stado dresów w zardzewiałych gruchotach. Zazwyczaj klasa robotnicza, która uwielbia mnie zaczepiać, zwłaszcza stojąc na równoległym pasie w korku. Ej lala, przejedziemy się, fajna jesteś, czyli podryw w najlepszej klasie. Nic, tylko dać się wyrwać.

– Typ wciskacz. Korek jak z Warszawy do Krakowa, więc celowo jedziesz z parometrowym odstępem za samochodem, aby kontrolować sytuację na drodze. To nie, jakiś debil tkwi Ci 5cm za zderzakiem i jak tylko podchwyci wolną przestrzeń przed Tobą, to się wciśnie. Bo tak.

– Faceci dłubiący sobie w nosie na światłach. To chyba nie wymaga komentarza.

– Złodziejscy sąsiedzi. Jeden z nich zakosił mi pachołek (wiecie, takie coś w kształcie stożka, które ustawiam pod swoim domem, żeby żadna łajza nie zajęła mi miejsca pod moją nieobecność). Niestety pewien sąsiad ma z nimi ewidentnie problem, gdyż albo na nie najeżdża i muszę wyciągać je spod jego samochodu, albo z premedytacją przewraca albo… kradnie. Zemsta w przygotowaniu.

 

Ciut frustrująca ta jazda po mieście, ale szalenie emocjonująca. A już zwłaszcza jak Twój samochód rozkraczy się w godzinach szczytu przy najbardziej obleganym rondzie w mieście.