Ciężki żywot blachary

Otóż stała się rzecz niespodziewana – mamy z mym szalonym narzeczonym auto (takie coś z kółkami i kierownicą). Wiecie, samochód to cudowna sprawa. Wozi Cię kiedy tylko chcesz, gdzie tylko chcesz, możesz w nim spać, jeść ciasteczka i słuchać na cały regulator Spice Girls. Panowie przepuszczają Cię na drodze i generalnie lajf is bjutiful i full of flowers.

Czy aby jednak na pewno? OTÓŻ NIE!

PRZEDE WSZYSTKIM: Samochód to skarbonka bez dna i największy pożeracz mamony na świecie. Pomijam tu oczywisty fakt benzyny, który stanowi jedynie wierzchołek góry lodowej.  Bo przecież przegląd – 100 zł. Wymiana zbiornika gazu – 450 zł. Olej – 40 zł.  Przepalona żarówka – 20 zł. Zmiana opon zimowych na letnie – 70 zł. O, brakuje dwóch opon?  150 zł.

Idziesz do kosmetyczki, wydajesz pieniądze i wychodzisz piękna. Jedziesz do mechanika, wydajesz pieniądze i wyjeżdżasz spocona  z pustym portfelem, mimo tego, że wizualnie nic się w Twojej żabie nie zmieniło. Wierzę na słowo, że jest jej lepiej z nową częścią gdzieś tam schowaną w czeluściach jej maski. Tak, od razu mi lepiej, ale… dlaczego 450 zł???

Ktoś mi kiedyś powiedział, że dwa najszczęśliwsze momenty w życiu kierowcy to dzień jego kupna i… sprzedaży. I ja się z tym proszę ja was chyba zgadzam. Chociaż z drugiej strony nic nie zastąpi mi nocnej wycieczki po pustych ulicach Warszawy i  tego, że możesz wstać w sobotę rano, zobaczyć piękne słońce za oknem i powiedzieć – JADĘ W PIZDU!

Tak, jednak kocham tą naszą zardzewiałą żabkę, a prawdziwa miłość boli. Będę jej słodzić olejem.

car