Zostaw bułe – idź na fitness!

I oto nadeszła wiosna, z każdym kolejnym dniem zrzucamy z siebie coraz większą ilość ciuchów i wystawiamy ciało na opinię publiczną. Nie wiem jak wy, ale ja zawsze czuję się gruba na wiosnę. Jakiś taki ciężki ten moment przeskoku z puchatych kurtek w tryb „odkrytych ramion”. I choć w tym roku miało być inaczej, miałam być jak ten szczypior na wiosnę i zwinna niczym sarenka, to znów wyszła jedna wielka buła z dżemorem. Dokładnie. A zapowiadało się zupełnie inaczej, to ja byłam mistrzem fitnessu w styczniu i lutym. To ja  latałam na siłownię przynajmniej dwa dni w tygodniu. To ja wyciskałam siódme poty dzierżąc w dłoni 5. kilową sztangę.  A potem wszystko szlag trafił, bo odezwała się we mnie jakaś leniwa klucha, która wolała siedzieć w kuchni i wymyślać kolejne potrawy. Głupia ta klucha.

Ale nie ma tego złego. Mam teraz całkiem pokaźną wiedzę na temat najbardziej modnych i obleganych zajęć w klubie fitness i jak będziecie dla mnie mili, to chętnie się z wami podzielę moimi spostrzeżeniami.

Na jakie więc ćwiczenia warto się wybrać w pogoni za jędrnym tyłkiem, płaskim brzuchem i endorfinami?

ABT – Złoty kajdan, wygolone włosy i tatuaże na karku. Tak wyglądała moja trenerka na zajęciach.  Zrobię z was hardkorów! – krzyczała. A człowiek bał się opuścić chociaż jedno ćwiczenie, w obawie przed tym, że Pani podejdzie i da Ci plaskacza za bycie miękką gąbką. I mimo tego, że  zajęcia mogą się wam teraz wydać odrobinę przerażające, to bardzo polecam. Zwłaszcza osobom walczącym o smukłe nogi i piękną pupę.  Wycisk był, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, a satysfakcja po zajęciach100%. Bezwład w nogach też – radzę wcześniej coś zjeść.

PUPOMANIA – Zachęcona nazwą szybko postanowiłam wybrać się na takowe zajęcia. Nie żałowałam ani minuty, niezwykle mile i produktywnie spędzony czas. Jest step, jest wielokrotność powtarzania, jest tempo, ale wszystko w takim kjut stylu, że człowiek chce więcej.  A najlepsze jest, że po treningu wracasz do domu, głaszczesz się po tyłku, oglądasz go ze wszystkich stron w lustrze i już Ci się wydaje, że jest taki zbity i jędrny, że zaczynasz mruczeć.

YOGA – Idealne zajęcia dla osób, które lubią sapać jak pies i oddychać pępkiem. Niby ma to relaksować – ok. W sumie leżenie faktycznie nie należy do najcięższych zdań i możesz przy tym wypocząć. Ale żeby jakieś tam od razu nie wiadomo jakie cuda, chill i keep calm? Zdecydowanie nie dla energicznych osób, joga was tylko wkurzy.

PILATES – W sam raz na tzw.  „słabszy” dzień.  Średnia wieku ćwiczących Pań 40 lat, duże, kolorowe piłki oraz delikatne, niczym nie wymuszone ćwiczenia. Taki chill i to w zdecydowanie fajniejszym wydaniu, niż joga, bo tu przynajmniej widać, że żyjesz i się ruszasz. Przyjemne i odstresowujące.

TBC – Czyli trening całego ciała. Jednak zależy na jakiego instruktora trafisz, mi przydarzyła się Pani, która bardzo chciała, żebym miała fit ramiona i w związku z tym głownie bawiłam się sztangą i udawałam Pudziana. Szkoda tylko, że wszystkie baby przywłaszczyły sobie najlżejsze ciężarki, a ja wzięłam na swoją klatę (a dokładnie to ręce) dwa razy więcej niż one. Przez dwa dni po zajęciach nie byłam w stanie podnieść swojej torebki, serio.

ZUMBA – Mój zdecydowany faworyt, przynajmniej w kwestii wydzielania endorfin. I chociaż w trakcie zajęć zapewne będziesz czuła się jak klocek na tle płynącej w tańcu instruktorki, to mimo wszystko warto. Bo nic nie da Ci tylu radości podczas trząchania tyłkiem we wszystkie strony w rytm energicznej muzyki. + 100 do seksapilu.