Mała rzecz, a cieszy… czyli o cynamonowych odświeżaczach powietrza i innej parze kaloszy

Moim najmądrzejszym pomysłem w dniu dzisiejszym nie okazała się niestety jakakolwiek błyskotliwa myśl na BrainStormie, ani nawet metoda trzymania krótkimi łapami rączki w zapchanym autobusie, lecz zamiana zimowych butów na kalosze. W innym wypadku strach pomyśleć dokąd sięgałby mi poziom wody w butach po przyjściu z pracy.

Praca – Zdecydowanie nadużywam tego słowa w ostatnim czasie. I bynajmniej nie wynika ono z jakiejkolwiek potrzeby chwalenia się, a po prostu jest mi ono na tyle obce i zupełnie do mnie nie podobne, że od paru dni usiłujemy się lepiej poznać i ze sobą oswoić.Bo teraz to wiecie.. Ja idę do PRACY, ja wracam z PRACY, ja mam fajnie w PRACY i sympatycznych mam kolegów w PRACY. Jest ciężko, ale robimy postępy. I choć ogólnie rzecz biorąc jest najcudowniej na świecie pod względem tego co robię i gdzie trafiłam, to mimo wszystko najbardziej cieszą mnie tak banalne rzeczy, że aż wstyd się komukolwiek przyznać. Bowiem weseli  mnie niezmiernie kolor zasłonki w biurze na tle której pracuję. Raduje cynamonowy odświeżacz powietrza w łazience, uszczęśliwiają kubki do kawy, a piekarnik w kuchni to już w ogóle sprawia, że mam ochotę kwiczeć i bujać się na sufitowej lampie.

Ale zaraz, zaraz, żebyście nie myśleli, że całkiem wpadłam w sidła różowej siły. Jest także coś, co mnie irytuje i budzi wewnętrzny niepokój, zdecydowanie. Tym czymś jest LUSTRO W LAZIENCE! Katastrofalna katastrofa, kabum i wielki dół. Pogrubia, pokazuje zaczerwienia, których oczywiście nie ma i sprawia nawet, że moje ubrania nie wyglądają tak zajebiście jak w rzeczywistości.

Mówię wam – praca nie jest tak różowa jak się wydaje. Nawet moja.