Wyjmę gary, zrobię czary – mary

Są dni, gdy masz ochotę zrobić w kuchni coś nowego, nieszablonowego i sprawiającego, że bliskie Ci osoby zatrzepoczą uszami ze szczęścia.

Do wykonania zadania zawłaszczyłam sobie cztery dorodne piersi kurczaka.A potem to już tylko i wyłącznie wielka improwizacja, czyli siekanie, turlanie, namaczanie, podsmażanie, mieszanie, doprawianie oraz czarowanie. I tak oto tym sposobem wyłonił się nam na salonach (a raczej w kuchni) mój nowy przyjaciel – Giuseppe Chicken Curry Mniam Mniam. Czy to tylko moje zboczenie, że tak bardzo uwielbiam nadawać imiona rzeczom, którymi się otaczam?

Wyglądał tak. Owszem – macie rację . Był przeokrutnie brzydkim dzieckiem, a konkretnie rzecz ujmując wyglądał jak żółta kupa. Ale za to jaka!

Nie ma co udawać – prawda jest taka, że najlepiej i najładniej wychodzą mi ciasta. Może to kwestia miłości do białego proszku, a może po prostu ciągną ciacha do ciacha, nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że walenie tłuczkiem w mięso uspokaja mnie w równym stopniu, co kąpiel z musującą kulką i słuchanie Jerzego Połomskiego. A widok osób machających ogonami przy jedzeniu moich kulinarnych potworów cieszy mnie najbardziej na świecie. Niniejszym oświadczam więc i uspokajam, że w najbliższym czasie nie zamierzam ustawać w zdobywaniu tytułu MasterChefa na dzielni.